ferie zimowe na Litwie

Mały lodowe w centrum handlowym kołyszą się na falach. Plaża jest szara i zamarznięta. Na północy leżą Martwe Wydmy, a na południu – za Doliną Śmierci – zalesiony półwysep wyznaczający granicę z Rosją. Wciśnięty między słodkowodną lagunę a szumiące Morze Bałtyckie, ruchomy piasek pod moimi stopami połyka wioski, od czasu do czasu wypluwając kości z opuszczonych cmentarzy. Być może jest to mało prawdopodobne miejsce na zimowe wakacje.

Ale wszystko, co dotyczy litewskiej Mierzei Kurońskiej, jest nieprawdopodobne i to jest sekret jej surowego, nierzeczywistego piękna. Mierzeja o długości 61 mil, która biegnie łukiem wzdłuż wybrzeża Bałtyku, w połowie na Litwie, a w połowie w rosyjskiej eksklawie Kaliningrad, dzięki swojej wyjątkowej ekologii zyskała status światowego dziedzictwa UNESCO. Ląd utworzony z ogromnych wydm, które wyrosły z morza 5000 lat temu – legenda głosi, że stworzyła je olbrzymka o imieniu Neringa – mierzeja została gęsto zalesiona brzozą, dębem i sosną.

Na przestrzeni wieków zasiedlali ją pogańscy Bałtowie, którzy handlowali bursztynem na jej wybrzeżu – początku dawnego Szlaku Bursztynowego, który ciągnął się aż do Morza Śródziemnego – a następnie krzyżowcy, Prusacy, Litwini i Rosjanie. Dziś w jej lasach żyją łosie i dziki, kilometry dziewiczych plaż z białym piaskiem, a wzdłuż jej brzegów wciąż można znaleźć skamieniałą żywicę sosen liczących miliony lat, półprzezroczyste kamyki, które świecą jak miód, gdy prześwieca światło. Większość odwiedzających przyjeżdża latem, ale my przyjeżdżamy w styczniu, przyciągnięci myślą o zimowym niebie, zaśnieżonym piasku i ciszy.

Podróż jest możliwa komunikacją miejską, ale wynajmujemy samochód w Wilnie i jedziemy trzy i pół godziny, by dotrzeć do portu w Kłajpedzie, skąd brzęczącym promem samochodowym przewozi nas przez północny kraniec Zalewu Kurońskiego. Stamtąd jedyna droga na Mierzei prowadzi na południe przez gęsty las do Parku Narodowego Mierzei Kurońskiej . W wiosce Juodkrante zatrzymujemy się, aby wspiąć się na Wzgórze Czarownic, niegdyś miejsce pielgrzymek pogan, a obecnie pokryte drewnianymi posągami przedstawiającymi olbrzymkę Neringę i inne postacie z litewskiego folkloru. Odpowiednio dla ostatniego pogańskiego kraju Europy, nawróconego na chrześcijaństwo dopiero w XV wieku, tutejsza kultura ludowa ma wyraźnie animistyczny posmak. Wydaje się naturalne, że ziemia powinna żyć.

Jest tak: w XVIII wieku ludzie zaczęli wycinać lasy, które utrzymywały wydmy na miejscu, i zaczęły migrować góry piasku. Pomimo wysiłków, aby ich powstrzymać, pochłonęli całe wioski, grzebiąc 14 osad w ciągu następnych stu lat. Szalejące wydmy zostały zatrzymane dopiero wtedy, gdy niemiecki astronom Johann Daniel Titius zaproponował budowę 60-milowego grzbietu piasku wraz z dedykowaną kampanią ponownego zalesiania.

Lód stuka o brzeg, wiatr gwiżdże w sosnach, panuje atmosfera głębokiej hibernacji

Ten wczesny projekt odbudowy ekologicznej zadziałał aż za dobrze: teraz wydmy zostały ujarzmione do tego stopnia, że ​​ich dalsze istnienie jest zagrożone. Odwiedzających ostrzega się, że jeden krok może usunąć tony piasku, a gigantyczna wydma Parnidis, najbardziej charakterystyczna cecha mierzei, straciła 10 metrów swojej wysokości w ciągu ostatnich trzech dekad. Promenady chronią najpopularniejsze wydmy przed deptaniem ludzkich stóp, istnieją też „rezerwaty ścisłe”, do których wstęp jest zabroniony. Przez cały nasz pobyt uderza mnie delikatna równowaga między człowiekiem a naturą, na tej smukłej nitce piasku między słoną a słodką wodą.

Naszą bazę tworzymy we wsi Nida, niedaleko granicy z rosyjską eksklawą. Nowoczesne apartamenty leżą w głębi lądu, ale nad brzegiem morza stoją drewniane domki rybackie pomalowane na czerwono, z rzeźbionymi szczytami wystającymi jak smoki na łodziach Wikingów. Niegdyś kolonia artystyczna – Thomas Mann miał tu domek letniskowy, a wybitnymi gośćmi byli Jean-Paul Sartre i Simone de Beauvoir – w cieplejsze miesiące zamienia się w kurort wypoczynkowy, kiedy tysiące polskich i niemieckich turystów przyjeżdżają popływać i opalać się.

Zimą jest praktycznie pusty, ale nam to odpowiada. Lód stuka o brzeg, wiatr gwiżdże w sosnach, panuje atmosfera głębokiej hibernacji. Na nadmorskiej łące zwanej Doliną Ciszy zasiadamy na Krześle Neringi – instalacji artysty wyrzeźbionej z gigantycznych bloków drewna – by obserwować lód w lagunie i wsłuchiwać się w odgłosy niczego.

Następnego dnia wspinamy się po schodach na szczyt Parnidis, wysoki na 52 metry i wciąż „dryfującą wydmę”, która przesuwa się od 0,5 do 10 metrów rocznie. Zwieńczona imponującym obeliskiem granitowego zegara słonecznego z wyrzeźbionymi runami, pomnikiem mitologii bałtyckiej, zapewnia rozległy widok na piasek, morze i niebo. Stąd oznakowany szlak spacerowy prowadzi trzygodzinną pętlą skrajem zamarzniętej pustyni – w dole na oblodzonym brzegu dostrzegamy wydrę morską – przez złowieszczo nazwaną Dolinę Śmierci i wzdłuż granicy Grobstas Ścisły rezerwat przyrody, który tworzy chronioną ziemię niczyją między terytorium Litwy i Rosji.

Następnie ścieżka przez sosnowy las prowadzi nas nad Morze Bałtyckie, abstrakcyjny obraz łupkowej szarości, głębokiego błękitu i plamek bieli. Uderzamy w bursztyn na tej plaży, wypełniając kieszenie prehistoryczną żywicą, której kolor waha się od najjaśniejszego miodu do opalowej i magmowej czerwieni, i wracamy do pensjonatu z szumem morza wciąż w uszach. Bursztyn jest wyrzucany na te plaże każdej zimy.

Pół tuzina wiosek leży gdzieś pod naszymi stopami, upamiętnionych instalacją sześciu surowych drewnianych krzyży

Kilka minut jazdy na północ znajduje się kolejny rezerwat zwany Martwymi Wydmami, kolejny dowód niesamowitej mocy piasku. Dostępne przez szereg deptaków – znaki ostrzegają przed stąpaniem gdzie indziej w celu ochrony delikatnej ekologii – to najbardziej niesamowicie piękne miejsce, jakie do tej pory widzieliśmy. Pół tuzina wiosek leży gdzieś pod naszymi stopami, upamiętnionych instalacją sześciu surowych drewnianych krzyży. Odciski lisów, jeleni i ptaków pokrywają piasek we wszystkich kierunkach, przypominając, że ta pozornie pustynia jest rajem dla dzikich zwierząt, a daleko są ciemne masy łosi pasących się na trawie na plaży.

Kończę dzień czymś, na co przygotowywałem się przez cały tydzień: zanurzeniem się w lagunie bez tchu i brodzeniem w błocie pośniegowym. Dziesięć sekund to wszystko, co mogę znieść, a kiedy się wynurzam, moje ręce i stopy przybrały alarmujący odcień fioletu. Na szczęście kuchnia litewska to definicja regenerująca: zupa serowa, placki ziemniaczane, pierogi w każdym kształcie i rozmiarze, wieprzowina zawijana w kapustę, solony śledź i niesamowity gyrbu sriuba, czyli zupa z leśnych grzybów podawana w misce z żyta chleb. Jedynym zielonym warzywem, które widzimy podczas naszego pobytu, jest korniszon, ale zimą nie przyjeżdża się nad Bałtyk po zieleń.

Jeśli przychodzisz po coś, to po morze, śnieg, piasek i ciszę. Po zanurzeniu się w tych wszystkich rzeczach ryk ruchu ulicznego na kontynencie w porcie przemysłowym Kłajpeda jest szokiem. Ale w drodze powrotnej na prom po raz ostatni widzieliśmy dwa łosie – znacznie bliżej niż poprzednie – przechadzające się między drzewami, które zakotwiczają dryfujące wydmy. Wizja zostaje ze mną na długo. Kilka dni później znajduję w kieszeni drobinki bursztynu.